Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
  • modules/mod_lv_enhanced_image_slider/images/odnowa/1.jpg
  • modules/mod_lv_enhanced_image_slider/images/odnowa/2.jpg
  • modules/mod_lv_enhanced_image_slider/images/odnowa/3a.jpg
  • modules/mod_lv_enhanced_image_slider/images/odnowa/7.jpg
  • modules/mod_lv_enhanced_image_slider/images/odnowa/8.jpg

Świadectwo Anety

Mam na imię Aneta. Jestem mężatką, mam 3 dzieci. Urodziłam się w wierzącej rodzinie. Rodzice i dziadkowie nigdy w swoim życiu nie opuszczali niedzielnej Mszy Świętej. Z babciami jako mała dziewczynka uczestniczyłam w nich czasami także w tygodniu. Moją ulubioną zabawą była zabawa w odprawianie Mszy Świętej i udzielanie prababci Komunii Świętej z opłatków. Miałam nawet swój kryształowy kielich z cukiernicy. W wieku 18 lat mój obecny mąż powiedział mi piękne słowa, że może o mnie walczyć z każdym, ale nigdy nie z Panem Bogiem. Poprosił mnie bym rozeznała swoje powołanie. Podczas jednego z Oazowych Dni Skupienia znalazłam się u Ojców Michaelitów w Toruniu. Tam podczas modlitwy Pan Bóg powiedział mi, że nie chce mnie w zakonie, ale będzie mnie wykorzystywał do innych rzeczy. Wyszłam za mąż, skończyłam studia teologiczne, urodziłam 2 dzieci, uczyłam religii w podstawówce, a później w gimnazjum. Po 7 latach pracy zaczęłam się gorzej czuć. Praca przychodziła mi z trudem. Szukałam czy nie ma dla mnie miejsca pracy w podstawówce. Nie znalazłam go. Pytałam Pana Boga co ja mam robić. Otrzymałam roczny urlop dla poratowania zdrowia. Podczas tego urlopu uczestniczyłam w spotkaniach Oazowych dla młodzieży. Po jednym z tych spotkań rozmawiałam przed Kościołem z księdzem, z którym wcześniej   przygotowywałam uczniów do przyjęcia Sakramentu Bierzmowania. Mówiłam mu o tym, że odebrałam wyniki rezonansu magnetycznego i że ma jedną zmianę w głowie z podejrzeniem stwardnienia rozsianego. Po tej rozmowie przysłał mi takiego smsa:” Wolą GÓRY jest nasze zbawienie i życie wieczne – to jest pewne. Dalej Jego myśli, drogi nie są drogami naszymi. Możemy jak Hiob pouczać Boga szukać swojej sprawiedliwości, ale kim my jesteśmy. Co nam pozostaje w różnych życiowych sytuacjach, mi też : mówić Górze o bezradności i ufać.” Cały czas pytałam dalej Boga jaki jest Jego plan wobec mnie. Odpowiedź przyszła w połowie sierpnia następnego roku. Podczas błogosławieństwa prymicyjnego krzyżem misyjnym ojciec nałożył na mnie ręce, a ja otrzymałam piękną, czytelną odpowiedź: Chcę cię w tym gimnazjum. I moja pierwsza wewnętrzna reakcja: O nie, nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Reakcja pełna jednak wewnętrznej radości i pokoju serca. To dotknięcie było przepiękne. Posłusznie wróciłam 1 września do swojego gimnazjum.  Po dwóch tygodniach pracy zorientowałam się, że spodziewam się trzeciego Dzieciątka.  I wiedziałam  bardzo dobrze, że Dzieciątko  to otrzymaliśmy w prezencie. Dwa tygodnie później odebrałam wynik rezonansu, który robiłam przed poczęciem. W wyniku 5 ognisk zapalnych w mózgu. Wcześniej lekarzem mówili mi ,że jedno ognisko o niczym nie świadczy. Nie potwierdza stwardnienia rozsianego. Teraz dobrze wiedziałam, co oznacza ten wynik. Jedyne co trzymało mnie przy zdrowych zmysłach to, to dotknięcie Pana Boga z sierpnia, ogromne przekonanie o tym, że to dziecko jest darem i ogromne wsparcie przyjaciół, których Pan Bóg postawił obok mnie. Ciąża była trudna, jednak modlitwa wielu, wielu osób w naszej intencji działała cuda. Dzieciątko urodziło się zdrowe, a mi nic się nie stało. Po porodzie zostałam kompleksowo  zdiagnozowana, badanie płynu mózgowo-rdzeniowego nie pozostawiało wątpliwości: stwardnienie rozsiane postać rzutowa.   Wychowanie synka kosztowało wiele trudu. Kiedy przyglądałam się  jak niania zabiera go na spacer, bo ja nigdzie nie dojdę i nawet nie mam siły pchać wózka serce mi pękało. W tym czasie prowadziłam wiele dyskusji z Panem Bogiem. Bardzo źle się czułam, wszystko wymagało ode mnie mega wysiłku, pojawił się żal do Boga, już nawet nie miałam siły się modlić. I wtedy momentem przełomowym była dla mnie sierpniowa spowiedź w Bydgoszczy. Ksiądz powiedział mi wtedy, że tak naprawdę jestem bliżej Pana Boga niż mi się zdaje. Obiecał, że mi pomoże i że będzie dobrze. Powiedział, że  będzie do końca roku modlił się codziennie za mnie, a ja mam modlić się za niego, aby dobrze wykonał wszystkie zadania, które Bóg mu powierza. I było mi lżej. Wiedziałam, że swoje cierpienie powinnam łączyć z cierpieniem Jezusa i za kogoś je ofiarowywać, ale nie umiałam tego zrobić. Bałam się Mu oddać do końca, bo wiedziałam czym jest ból i obawiałam się, że tego nie wytrzymam, a jak powiem swoje TAK, to już nie będzie odwrotu. Doszłam jednak do wniosku, że mogę Mu ofiarowywać te mniejsze cierpienia. Raz w tygodniu robiłam sobie zastrzyk domięśniowy z interferonu. Po nim przez 24 godziny byłam nie do życia. Właśnie te zastrzyki zaczęłam co tydzień oddawać w jakiejś intencji i dawało mi to radość. Trwało to jakiś czas, ale później zastrzyki te tak zbiły mi odporność, że przechodząc obok człowieka chorego zaraz ja byłam chora. Przyjęłam 6 serii antybiotyków po 2 tygodnie, po czym lekarz powiedział dość. Tak być nie może, bo za chwilę Pani tego nie przeżyje. Odstawili mi te zastrzyki i powiedzieli, że już nigdy nie będę mogła do nich wrócić. Miałam spróbować inny lek, ale jeśli jego nie będę tolerowała to już nic więcej nie ma. Było Triduum Paschalne.  Leżałam w łóżku i płakałam. Nie mogłam iść do Kościoła, nie wiedziałam co ze mną będzie dalej, dzieci zaraziły się ode mnie i też były chore. W Wielki Piątek mąż pojechał z córką na pogotowie do lekarza. Chciałam, żeby jak wrócą weszli tylko na chwilę do kościoła, aby córka przyjęła Komunię Święta. Był to jej ciężko wypracowany chyba 8 piątek, z Pierwszych Piątków Miesiąca. Jak przyszli do kościoła było już po Komunii. Ja myślałam, że nie przeżyję tego. Łzy lecą mi nawet teraz, kiedy to piszę. Serce mi pękało. W niedzielę Zmartwychwstania nie mogłam przystąpić do Komunii Świętej, bo dalej byłam w łóżku. Wiedziałam, że mogę zadzwonić do znajomego księdza albo do kolegi, który jest szafarzem, ale nie miałam odwagi. Wiedziałam, że chcą być w ten dzień z rodziną. Po świętach byłam do spowiedzi w szpitalu. Rozmawiałam z księdzem, opowiedziałam co wydarzyło się w moim życiu, co czuję. Ksiądz był kapelanem, pytałam więc jak inni chorzy przeżywają swoje cierpienie w relacji z Bogiem. Odpowiedział mi, że jestem pierwszą osobą, która przed nim tak się otworzyła i jest mu głupio, ale nie wie jak przeżywają to inni chorzy. Wie tylko, że jak pogodzę się z tą chorobą to będzie mi łatwiej. Rozpoczęłam kolejny  etap mojej drogi. Dostałam nowe lekarstwo, zastrzyki musiałam robić codziennie, ale czułam się po nich lepiej. Ksiądz proboszcz zaprosił mnie na Mszę Świętą z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie. Pierwszą Mszę spędziłam w kaplicy, ze względu na problemy z odpornością. W kościele odprawiana była Msza Święta , a w kaplicy wystawiony był Najświętszy Sakrament. Przytulałam się do Jezusa i przez 2,5 godziny  płakałam, że nie potrafię zaufać do końca. Przychodziłam dalej na te Msze Święte, byłam zachwycona modlitwą UWIELBIENIA. Wiedziałam, że Pan Bóg mnie nie uzdrowi dopóki nie zaufam Mu do końca. Dalej nie byłam na to gotowa, ale przychodziłam tylko po to by wielbić. Nie chodziło mi tak naprawdę nigdy o uzdrowienie, załamywało mnie to ,że moje cierpienie się marnuje, a ja nie potrafię tego oddać Bogu do końca. Moje nogi, ręce wyglądały coraz gorzej.  Nie potrafiłam już robić sobie zastrzyków sama i wtedy Bóg postawił na moje drodze cudowną kobietę. Matkę 6 dzieci, całkowicie oddaną i posłuszną Panu Bogu. Nie widziałam nigdy tak pogodnej, szczęśliwej , Bożej kobiety i tak czystego domu. Spotykałyśmy się u Niej w domu, gdzie robiła mi zastrzyki. Byłam szczęśliwa, że mogę tam przychodzić. Trwało to 1,5 roku i Bogu dziękuję za ten czas. W lutym 2014 roku pierwszy raz uczestniczyłam we Mszy Świętej z modlitwą o uzdrowienie w kościele, nie w kaplicy. Była to Msza na którą się nie wybierałam. Miałam w domu chorego synka i bałam się zastawić Go samego, jednak znajomy ksiądz, z którym spotkałam się rano powiedział mi, że podczas tej Mszy będzie udzielany sakrament chorych. Poszłam. W trakcie udzielania tego sakramentu popatrzyłam na swoje ręce i dostrzegłam, że ksiądz zrobił mi na rękach olejem krzyżma małe krzyżyki. Napłynęła mi wtedy do głowy myśl: to tak jak stygmaty. Przez tą myśl nie wiedziałam co do mnie mówił. Tego dnia postanowiłam, że tak piękną modlitwę uwielbienia muszę pokazać swoim starszym dzieciom za miesiąc.  Dalej podczas rekolekcji wielkopostnych na niedzielnej Eucharystii usłyszałam słowa, że najpiękniej Boga uwielbiła Maryja, wypowiadając swoje TAK. My natomiast dziękujemy Bogu za to, co dobre, ale marudzimy na to co trudne, bolesne. A więc  jesteśmy nieposłuszni. Zmroziło mnie. Uświadomiłam sobie, że ja też tak robię. Wróciłam do domu, zapisałam sobie te słowa, żeby ich nie zapomnieć. Parę dni później moja przyjaciółka przyniosła mi książkę MOC UWIELBIENIA, która wywarła wielki wpływ na jej życie. Zaczęłam czytać i natychmiast zadzwoniłam do Niej, aby Jej powiedzieć, że w tej książce jest wytłumaczone to, co dotknęło mnie podczas rekolekcji. Mamy dziękować Bogu za wszystko, bo Bóg robi wszystko po to, aby nas zbawić. Naszym zadaniem jest nieustanne wielbienie Boga! Czytałam tragiczne historie ludzi, które Bóg zmieniał wtedy, gdy zaczynali Go wielbić za wszystko. Czytając tą książkę czułam, że otwieram się na Boga. Zrodziło się w mnie wielkie pragnienie oddania swojego życia Jezusowi, przeproszenia Go za marudzenie, narzekanie i złożenia obietnicy swojej woli, że już nie będę. Postanowiłam, że zrobię to podczas najbliższej Mszy z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie. Zanim to nastąpiło Bóg jak małe dziecko uczył mnie tego. W czwartek pojechałam na zabieg do szpitala na który przygotowywałam się przez 4 tygodnie. Nie przyjęli mnie. Wyszłam ze szpitala i rozpłakałam się. Ale już z 3 łzą przyszła myśl- miałam wielbić Boga za wszystko. Wielbię Cię Panie i wracam do domu, widocznie tak miało być. W sobotę poszłam z synkiem na cmentarz do mamy mojego męża. Wracając przechodziłam jak zawsze obok grobu młodej dziewczyny. Zawsze w takich momentach modliłam się za rodziców takich osób, bo wyobrażałam sobie jak cierpią. Gdy odwróciłam głowę zobaczyłam grób  7-letniego chłopca, a na nim napis: Bóg dał, Bóg wziął. Niech imię Pana będzie błogosławione. Nie mogłam się ruszyć. Pierwsza myśl była taka: Panie, dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Księga Hioba była dla mnie przez całą chorobę niezrozumiała. Nie lubiłam jej. Pierwszy raz słowa z niej napisał mi mój znajomy ksiądz na początku mojej drogi, drugi raz czytałam je parę dni wcześniej w książce, którą otrzymałam od przyjaciółki, a trzeci raz na tym grobie. Pomyślałam: to jest dopiero wiara, piękne świadectwo wiary rodziców i ogromna jej siła. Wieczorem poszłam przed Mszą Świętą wieczorną do kościoła po Gościa Niedzielnego z książką Pasja. Bardzo chciałam ją przeczytać. Okazało się, że gazety już nie ma. Sprzedana po Drodze Krzyżowej w piątek. Wyszłam z kościoła i nie miałam już w sobie żadnej innej myśli jak ta: bądź uwielbiony Panie. Tata wracając z kościoła powiedział mi, że ksiądz ogłaszał, żeby poszukać tej gazety w kioskach. Byłam już przebrana w domowe rzeczy, strasznie nie chciała mi się już iść sprawdzać tego w kiosku. Przypomniało mi się jednak, że w niedzielę chciałam dać pieniądze dla dzieci na misje , a nie ma rozmienianych pieniędzy więc stwierdziłam, że dla tych dzieci wstanę. Poszłam do kiosku i oczywiście był Niedziela z Pasją, czekała na mnie. Pomyślałam sobie wtedy: ładnie mnie Panie Boże ćwiczysz. W czwartek 27.03.2014 tak jak postanowiłam zabrałam dzieci i pojechałam do parafii Chrystusa Króla Na Mszę Świętą. Podczas tej Mszy uczyniłam wszystko co postanowiłam wcześniej. Oddałam swoje życie Jezusowi, przeprosiłam i obiecałam, że będę wielbić za wszystko. Obiecałam sobie też wcześniej, że w czasie tej modlitwy o nic nie poproszę. Jednak w momencie największego UWIELBIENIA, kiedy czułam, że Jezus się do mnie zbliża powiedziałam: Panie Jezu nie ja, Piotruś on tak bardzo cierpi i wielbiłam dalej. Chwilę później wypowiedziane zostało rozpoznanie: Pan Jezus uzdrawia kobietę chorą na stwardnienie rozsiane. Wiedziała, że te słowa zostały skierowane do mnie. W piątek rano przyszedł do mnie zaprzyjaźniony ksiądz, który przez te wszystkie lata prowadził mnie, modlił się , wspierał i był obecny zawsze gdy był potrzebny. Usiadł w fotelu i zapytał czy byłam wczoraj na Mszy świętej i czy wiem, że te słowa były dla mnie? Odpowiedziałam: Tak, Chwała Panu i opowiedziałam Jemu jako pierwszemu moje świadectwo. Umawialiśmy się na piątek na kawę, ale w całkiem innej sprawie. Myślę, że to była piękna nagroda dla Niego za trud, który podjął. Przez kolejne dni Duch Święty wybierał następne osoby, którym miałam złożyć świadectwo.  Jedną z nich jest Ojciec. Bóg zapłać za wszystko. CHWAŁA PANU!

Duch Święty prowadzi dalej: w czwartek 3.04.2014 byłam z moim chrześniakiem Piotrusiem za którego się modliłam, na modlitwie wstawienniczej w Bojkowie. Modlitwie przewodniczył O. Teodor. Wiem, że jeszcze wielu dobrych i pięknych rzeczy doświadczymy. Z Bogiem  

Pozdrawiam i życzę owocnych rekolekcji. Niech Duch Święty prowadzi.                   

Odwiedza nas 15 gości oraz 0 użytkowników.