-
Kategoria: wspólnota
Ks. Krzysztof Różański
Kara boska?
Kiedy pewnemu młodemu człowiekowi powiedziałem, że piszę do „Przewodnika” o karze Bożej, ten zapytał mnie, czy powiedziałem kiedykolwiek o tym kazanie. Nie powiedziałem. Dlaczego?
O karze Bożej mówić i pisać trudno. Wśród czytelników i słuchaczy zaraz pojawią się bowiem tacy, którzy postawią zarzut, że sięga się po kiepskie i nieskuteczne w efekcie narzędzie dyscyplinujące, jakim jest strach. Tym samym można zasłużyć na miano rygorysty. Inni zaś powiedzą, że to niewspółczesne i odtąd przestaną traktować człowieka poważnie.
Wiemy z małego katechizmu, że „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. Ale gdy przychodzi mówić o karaniu, dreszcz przebiega człowiekowi po plecach, a zaraz potem pojawiają się wątpliwości. Gdy podczas pogrzebu pewnego kościelnego dostojnika, przewodniczący celebracji zakończył kazanie słowami, by Bóg okazał się mu sprawiedliwym sędzią (w domyśle: wynagradzającym za zasługi), w świątyni powiało niepokojem, a po zakończeniu egzekwii te właśnie słowa stały się tematem komentarzy.
Żyjemy w okresie nazywanym epoką miłosierdzia. W kościelnym przepowiadaniu akcent kładzie się raczej na nawrócenie człowieka do miłosiernego Ojca, który wybiega naprzeciw grzesznika z otwartymi ramionami, niż na codzienne zmierzanie na nieodwołalny i sprawiedliwy Boży sąd. Gdy nie mówi się o sądzie, nie ma też mowy o karze.
Konsekwencja zła
Stare Przymierze ukazywało wielokrotnie Boga jako sędziego, w którego mocy jest karać i to bezwzględnie! W Dekalogu czytamy: „Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20,5-6).
Kara, jaką Bóg nakładał na ludzi, była nieuniknioną konsekwencją popełnionego zła. Wynikała ona z prostej zasady odpowiedzialności za siebie i swoje postępowanie. Często kara Boża utożsamiana była z poważnymi doświadczeniami, jakim poddany był człowiek. Karą mogły być zjawiska przyrodnicze, agresja ze strony ludzi albo po prostu życiowe niepowodzenie. „Nieszczęścia, potop, rozproszenie, nieprzyjaciele, piekło, wojna, śmierć, cierpienie — wszystkie te kary ukazują człowiekowi trzy rzeczy: stan, w którym znajduje się grzesznik; logikę koniecznego przejścia od grzechu do kary; osobowe oblicze Boga, który sądzi i zbawia” (X. Leon-Dufour, „Słownik teologii biblijnej”).
Sędzia, który nakładał karę, nie przestawał być zarazem zatroskanym o człowieka Stwórcą. Już samo „Imię Boże «Ja Jestem» lub «On Jest» wyraża wierność Boga, który mimo niewierności ludzkiego grzechu i kary, na jaką człowiek zasługuje, zachowuje «swą łaskę w tysiączne pokolenie» (Wj 34, 7). Bóg objawia, że jest «bogaty w miłosierdzie» (Ef 2, 4)” (KKK 211). Kara nie miała więc być wyrazem Bożego odwetu, ale środkiem prowadzącym do przemiany. Katechizm naucza, że „Bóg w swoim miłosierdziu nie opuścił grzesznego człowieka. Kary będące następstwem grzechu, «bóle rodzenia dzieci» (Rdz 3,16), praca «w pocie oblicza» (Rdz 3,19) stanowią także lekarstwo, które ogranicza szkody spowodowane przez grzech” (KKK 1609).
Kara a miłosierdzie
Nauczanie Jezusa wielokrotnie nawiązywało do starotestamentalnej nauki o karze za grzech. Przypowieść o sądzie zapisana przez św. Mateusza przypomina, że każdy indywidualnie będzie musiał zdać sprawę ze swego życia i ponieść konsekwencje swego postępowania (zob. Mt 25, 31-46). Także św. Paweł napominał chrześcijańską gminę w Koryncie, pisząc, że „wszyscy musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre” (2Kor 5,10). Kara za grzech nie jest więc jedynie starotestamentalnym przesądem. Chrystus Pan przyjdzie jako sędzia!
Wobec szerzącego się dziś na gruncie relatywizmu obrazu Jezusa jako dobrodusznego Przyjaciela, który „przymyka oko” na ludzkie słabości i nie daje się sprowokować do karania, trzeba może przypominać o odpowiedzialności przed Bogiem za dokonywane wybory i czyny. Słynne zdanie z Listu św. Jakuba: „Miłosierdzie odnosi triumf nad sądem” (Jk 2,13), nie przeczy istnieniu możliwości poniesienia odpowiedzialności za grzechy.
Gdy wczytamy się w notatki św. Faustyny Kowalskiej, zwanej z uwagi na swe mistyczne doświadczenia Sekretarką Bożego Miłosierdzia, nie znajdziemy w nich zaprzeczenia prawdzie o Bożym sądzie i ewentualnej karze. Wręcz przeciwnie, Jezus mówił do Świętej: „nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzę wpierw jako Król miłosierdzia” (Dzienniczek, I, 35). Podobnie jak inni mistycy, także św. Faustyna miała wizję piekła, będącego ostateczną karą za popełnione zło. Szerzone przez nią apostolstwo miłosierdzia miało ratować ludzi przed piekłem poprzez nawrócenie z miłości do Boga, a nie ze strachu przed karą.
Kara wieczna
Polityczne zawirowania wokół sądownictwa wykrzywiają w nas także obraz Bożej kary. Idąc za wskazaniem św. Pawła, by nie brać wzoru z tego świata (por. Rz 12,22), należy swoje przekonania o sądzie Bożym budować na Ewangelii.
Człowiek sądzi sam siebie. Gdy nie odnajduje swych czynów w Bogu, gdy przed Bogiem wstyd go ogarnia z powodu swego postępowania, dokonuje sądu nad samym sobą. Stawiając pytanie o kryterium orzekanej kary, odnajdujemy słowa św. Jana od Krzyża, który głosił, iż „pod wieczór życia będą cię sądzić z miłości” (Słowa światła i miłości, 59).
Przywołana już powyżej wizja sądu z Ewangelii wg św. Mateusza ukazuje jednoznacznie, że sędzią jest Bóg. Wydawany wyrok dotyczy popełnionego zła i niespełnionego dobra. Sąd ten nie jest ani stronniczy, ani przekupny, ani też arbitralny. Jest to sąd sprawiedliwy, prawdziwy i z tego względu nieodwołalny. Kara orzeczona zaś właśnie z tego względu ma charakter wieczny: jest nią zbawienie lub potępienie, życie wieczne lub wieczna zatrata (por. Dn 12,2). Kara wykluczenia z Królestwa Bożego jest jednak ostatecznością (por. Mt 8,12; Łk 13, 27-28). Z tego właśnie względu nie można spieszyć się z ferowaniem wyroków na grzeszników. Bóg, będąc cierpliwym, daje czas na nawrócenie i nie szanuje wolność człowieka.
To nie kara!
Podczas gdy z jednej strony relatywizuje się dziś ocenę postępowania człowieka lub wcale jej się nie dokonuje, stosując zaczerpniętą z piosenki zasadę: „Don't worry, be happy” („Nie martw się, bądź szczęśliwy”), z drugiej strony czasem zbyt łatwo interpretuje się pewne wydarzenia jako wyraz Bożej kary. Nie mogę się nadziwić pewności siebie tych, którzy po klęskach żywiołowych i kataklizmach cywilizacyjnych orzekają od razu, że to kara Boża. Sam Jezus przestrzegał swych słuchaczy przed takim wąskim myśleniem, gdy na wieść o rzezi dokonanej przez Piłata w Galilei i o katastrofie budowanej w Jerozolimie, napominał, by nie osądzać zabitych (por. Łk 13, 1-5).
Wierzę, że Bóg w swej wszechmocy może posługiwać się wszelkimi sposobami i środkami dla zbawienia człowieka. Wiem jednak, że najbardziej radykalnym sposobem osiągnięcia tego celu było posłanie Syna (por. J 3,16). Jakże aktualne w tym kontekście pozostają Pawłowe pytania: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? (...) Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej — zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?” (Rz 8, 31-34).
Chciałoby się rzec, że zsyłanie na ludzkość klęsk doczesnych w celu ukarania grzeszników nie jest w stylu naszego Boga. On bowiem jest miłością (por. 1 J 4, 8). W moim przekonaniu doszukiwanie się kary Bożej w wydarzeniach życia doczesnego jest zwyczajnym nadużyciem, wyrazem pychy, pozostającej z dala od ewangelicznej drogi miłości i wyniosłości w duchu faryzeusza modlącego się „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie” (Łk 18,11). Sąd nad światem dokonał się przecież z wysokości krzyża Pana (por. J 12, 32).
Grzech sam w sobie stał się karą, która pożarła go od środka
– I tak jest z każdym, kiedy stacza się wybierając nie tę drogę, którą wskazuje Stwórca.
Czy rzeczywiście Pan Bóg to surowy żandarm, który tylko czeka, aż człowiek się potknie, aby zdzielić go rózgą po łapach za upadek i kopnąć, by zleciał w piekielną otchłań? Jeśli tak sądzisz, przypomnij sobie choćby przypowieść o synu marnotrawnym (Łk 15, 11-32), który przecież upadł z kretesem. I zastanów się: od kogo dostało mu się najbardziej?
Syn marnotrawny roztrwonił wszystko, co miał. Uczynił to zgodnie ze swoją wolną wolą: sam wybrał taką, a nie inną drogę hulanek i swawoli. I ta droga doprowadziła go do przepaści. Tego człowieka nie ukarał Pan Bóg, ale – w pewnym sensie – sam na siebie bicz ukręcił.
Jednocześnie – i paradoksalnie – ten sam grzech i jego ziemskie skutki w postaci niedostatków i upokorzeń, jakich doznał syn marnotrawny, okazały się impulsem, który skłonił go do powrotu do Domu Ojca. Jak został przyjęty? Wiadomo powszechnie. Aż tak dobrze, że nawet jego brat „rozgniewał się straszliwie”. I wypomniał Ojcu, że przecież on grzeczny, posłuszny i usłużny, a nawet koźlęcia Tato mu nie dał, aby chłopak mógł się z przyjaciółmi zabawić. Za to „ten hulaka” dostał utuczone cielę i huczną ucztę. – „Trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” – Ojcowska riposta tłumaczy wszystko.
Ta przypowieść pozornie nie wpisuje się w przekaz drugiej prawdy wiary, o ile odczytamy treść tej prawdy powierzchownie. Taka lektura może nas tylko zniechęcić do Boga. W wypaczeniu ma swój udział pojmowanie Stwórcy tylko jako srogiego żandarma, który tylko czyha, aż człowiek popadnie w grzech, aby – z chytrym uśmieszkiem na twarzy – skarcić go rózgą po łapach i wtrącić do piekła.
Bóg jest Miłością. To pewne. Jednak opaczne pojęcie Boskiej Miłości, z którą Stwórca patrzy na każdego z nas (choć my nie zawsze z miłością patrzymy na Pana Boga) może także zniekształcić obraz Najwyższego. Nie brakuje bowiem „obrazowania” Boga, jako tzw. „Bozi”: bezzębnego staruszka, co z politowaniem i obojętnością, obserwuje działania człowieka wypisując w zeszycie jego uczynki, które – w czasie ostatecznym – podsumuje. I jako stetryczały i sklerotyczny sędzia wyda wyrok. Za bardzo się tym nie przejmujemy, bo przecież to „tylko dobrotliwa i pobłażliwa Bozia”, którą jakże często kojarzymy jedynie ze świętym obrazkiem wiszącym gdzieś tam, w kącie, w cieniu mebli.
Do rozmycia Boskiego Oblicza jako Sędziego, który za dobre wynagradza a za złe karze, przyczynia się także współczesne błędne pojmowanie tych wartości. Żyjemy bowiem w epoce relatywizmu, gdzie zło nie bywa nazywane po imieniu złem, ale przybiera pozory dobra. To diabelska sztuczka, aby w ludzkiej świadomości zatrzeć granicę między tym, co dobre rzeczywiście, a szatańskim światem pokus. W tej perspektywie rozmazuje się także obraz Pana Boga jako Sędziego na Sądzie Ostatecznym, który czeka każdego człowieka po śmierci.
Stwórca nie jest apodyktycznym, czy też giętkim sędzią w rozumieniu doczesnym. Nie jest funkcyjnym prawnikiem w todze, do którego można zadzwonić, podać się za osobę wpływową i w ten sposób wpłynąć na taką, czy inną decyzję. Nie siedzi z groźną miną na sali rozpraw i nie ma przed sobą ton akt z życia tych, którzy staną przed Jego obliczem.
Jeśli zrozumiemy, że miłosierny Pan Bóg nie chce naszego upadku i nie ma złośliwej satysfakcji z powodu grzechów swoich dzieci – tak jak rodzice nie cieszą się przecież, gdy ich pociechy nabroją – to druga prawda wiary dotrze do naszych serc w pełni swojego znaczenia.
Sięgnijmy na koniec tej refleksji do słów świętego księdza prałata Josemarii Escrivy de Balaguera…
„Ubawiło mnie, że mówisz o zdaniu sprawy, którego nasz Pan od ciebie zażąda.
Nie, nie będzie On dla ciebie Sędzią w surowym znaczeniu tego słowa – lecz po prostu Jezusem”.
ze strony: http://wnmp-zukowo.diecezja.gda.pl/?p=7140