-
Kategoria: Artykuły
Fragment z książki "Bóg w wielkim mieście" Katarzyny Olubińskiej, którą polecam na wakacyjne dni deszczowe.
"... Po co miałabym szukać Boga? Wychowalam się przecież w rodzinie wierzącej, znałam modlitwy, obchodziłam wszystkie święta, jak tradycja nakazuje. A kiedy raz w roku, przed świętami, szłam do spowiedzi, starałam się i mocno się skupiałam, żeby nie złamać żadnego zakazu aż do momentu przyjęcia komunii. Nie pójść do komunii w święta to trochę wstyd. Poza tym czego tu szukać, skoro w Warszawie na każdym rogu jest kościół, a w nim co tydzień tłumy smutnych ludzi w szarych swetrach i o szarych twarzach. Wśród nich ja. Co niedzielę przychodziłam na mszę. Niestety tylko ciałem. Duchem zawsze byłam gdzieś indziej. Obmyślałam nowy temat reportażu albo rozważałam zakup nowej pary butów. No, chyba że było dobre kazanie... Zawsze miło posłuchać, jak ktoś ładnie mówi, tak jak miło pójść do kina na dobry film, najlepiej taki ckliwy, żeby się łezka zakręciła, żeby były emocje. Po dobrym kazaniu człowiek od razu czuje się jakoś lepiej. Generalnie jednak kościół kojarzył mi się z nudą i obowiązkiem. Bóg był dla mnie siwym panem z brodą, który siedzi gdzieś daleko na chmurze i z jakiegoś powodu nie pozwala na wszystko, co przyjemne. Za złamanie swoich zasad wtrąca do piekła. Może też ukarać za niechodzenie do kościoła, więc lepiej chodzić. Zresztą, msza była świetną okazją, żeby się trochę wyciszyć i podczas smutnych śpiewów przemyśleć różne sprawy doryczące najbliższego tygodnia. Byłam przekonana, że Bóg jest w tym czasie zbyt zajęty, aby zauważyć, że ktoś jest w kościele obecny tylko ciałem, jak ja. Sądziłam, że On interesuje się kimś ważniejszym, na przykład papieżem, ale z pewnością nie moimi sprawami. Chodziłam jednak do kościoła regularnie, bo z Bogiem lepiej nie zadzierać. Wiadomo, że są sytuacje, w których trzeba o coś poprosić - tak bardzo, bardzo, bardzo. W takich sytuacjach potrafiłam modlić się żarliwie i wznosić na szczyty pomysłowości: zrób dla mnie to, daj mi to, a ja w zamian też coś tam zrobię, na przykład nie będę jadła mięsa w piątek.
Tak wyglądał mój obraz Boga jeszcze kilka lat temu. Później nastąpił przełom, czas uczenia się wszystkiego od nowa, i wszystko się zmieniło. Seks w wielkim mieście zamieniłam na blog Bóg w wielkim mieście. Kiedy moja przyjaciółka z liceum Kamila, która zna mnie dobrze jak mało kto, usłyszała po raz pierwszy, że założyłam blog o Bogu, parsknęła śmiechem i przez dłuższą chwilę nie mogła się opanować..."
"...(Przed "nawróceniem"), pojawiał się lęk, że Bóg pozbawi mnie wszystkiego, co przyjemne i wesołe, że będę musiała zrezygnować ze swoich marzeń, że stanę się dziwną, smutną dziewczyną w szarym swetrze, śpiewającą smętne oazowe pieśni i powtarzającą dookoła: „Jezus cię kocha”. Spotkałam wcześniej kilka takich osób i sam ich obraz w mojej pamięci sprawiał, że przechodziły mnie zimne dreszcze.
Stało się inaczej. Bóg zaczął pokazywać mi świat na nowo i robił to z dużym wyczuciem, niezwykle delikatnie i pięknie, jak artysta, który maluje pejzaż -starannie, cierpliwie, pieczołowitymi pociągnięciami pędzla. Stawiał na mojej drodze ludzi i zsyłał anioły, a ja uczyłam się z Nim robić każdy krok. Uczyłam sie z Nim zaczynać rano dzień, dziękując, że się obudziłam i moje życie ma sens, i prosząc, żeby prowadził mnie dobrą drogą i żebym była znośna dla ludzi, których tego dnia spotkam. To Jego zaczęłam zabierać do pracy - w wir obowiązków, w środek najbardziej nerwowego dnia, prosząc o cierpliwość i mądrość. Jemu uczyłam się dziękować znakiem krzyża przed jedzeniem, z Nim jechać na spotkanie, dopijając w biegu kawę, Jego odwiedzać w kościele - Jego domu, z Nim zasypiać, opowiadając Mu przed snem o ludziach i zdarzeniach minionego dnia i prosząc o dobry sen oraz opiekę dla moich bliskich.
Choć przez całe moje dotychczasowe dorosłe życie byłam jakoś obecna w Kościele i uważałam się za osobę wierzącą, nigdy do mnie nie dotarło, że Bóg jest żywy i chce mieć ze mną żywą relację. Nie przyszłoby mi nawet na myśl, że cała ta historia z Bogiem nie jest tylko jakąś symboliczną opowieścią z zamierzchłych czasów, ale że On żyje tu i teraz, w wielkim mieście. Wielokrotnie się zastanawiałam, czy nikt mi tego nie powiedział, czy raczej ja sama to zignorowałam, wrzucając w głowie do szufladki z napisem „informacje dziwne”. Odebrałam przecież porządne katolickie wychowanie w szkole i na katechezie..."